![]() |
Antonio
Canova (1757–1822)
Psyche
budzona przez pocałunek Kupidyna (1787)
|
Amor i Psyche
Nie pamiętam kiedy ostatni raz
miałam w ręku jakieś starożytne dzieło literackie wywodzące się z europejskiej
kolebki cywilizacji. Nosiło mnie raczej po obcych lądach, bo zaglądałam do
Sumeru i Akadii, do Chin i Japonii, do Persji i samo licho wie, gdzie jeszcze. I oto, zupełnie niespodzianie, pchnięta niewielką
zachętą, zanurzyłam się w baśniowym świecie stworzonym przez Apulejusza; z
uwagą śledziłam przygody pewnego ciekawskiego młodzieńca, który folgując swemu
zamiłowaniu do czarów i dziwów, sam padł ich ofiarą i część swego żywota
spędził w skórze osła. I zupełnie nieźle, śledząc jego przygody się bawiłam.
Przynajmniej przez większą część „Metamorfoz albo Złotego osła”. Końcówka
bowiem księgi dziesiątej i księga jedenasta mocno mnie znużyły swymi opisami.
Doceniałam wyobraźnię i barwny język autora, ale zupełnie nie potrafiłam z nim
współdzielić zachwytów nad igrzyskami czy też cudownością pobożnych procesji.
Muszę się przyznać do strasznej
rzeczy – równie mocno, o ile nie bardziej podobała mi się „Rzecz o Apulejuszu”
napisana przez Jana Parandowskiego jako wstęp do pierwszego polskiego wydania „Metamorfoz”.
Jakże tu bowiem było nie ulec podobnemu gorącemu podziwowi?
![]() |
Antonio
Canova (1757–1822)
Psyche
budzona przez pocałunek Kupidyna (1787)
|
„Wszędzie wnosił swoje bogactwo
języka i zapełniał nim braki ubogiej terminologii łacińskiej. Albowiem po
Cyceronie jest to największy twórca języka łacińskiego. Jego zuchwałe
nowatorstwo pozwalało mu dobierać zdumiewająco pewne wyrazy dla
nowowprowadzonych pojęć”[1].
"Ten
Afrykańczyk jest czarodziejem. Na jego rozkaz płyną strumienie swarliwej mowy
łacińskiej ze wszystkich prowincyj, z miast, miasteczek, wsi, osad, z pałaców i
z poddaszy i zlewają się w jakieś morze bujne, spienione, fosforyzujące. Słowa
z modlitwy i słówska z rynsztoku, wyrazy zapomniane, zmurszałe archaizmy, na
których sobie już Katon łamał zęby, zwyczajny język towarzyski i gwara
karczemna, neologizmy wprost bezczelne, słowa znane przez oszalałą końcówkę
zmienione do niepoznania - to wszystko zmieszane razem, stopione w jakiś aliaż
przedziwny, cenniejszy od złota![...]
Cóż może być rozkoszniejszego, jak zabłąkać się pomiędzy wykrętne okresy Afrykańczyka, gdzie drogę zatarasowały pararelizmy, synonimy, zbójeckie wprost bandy przymiotników i konstrukcje gramatyczne, drwiące z uświęconych reguł składni? W tych wędrowaniach można spotkać nagle takiego potworka, jak »głos w pochwie schowany«, co znaczy po prostu »milczenie«, lub po ogłuszającym wrzasku najzgiełkliwszych wyrazów posłyszeć »lepidus susurrus«, ów przesłodki szmer pieszczotliwych słówek, którymi on zwykł mówić o kobietach i o miłości. Jest to utwór o tak rozległej skali tonów, że on dopiero pokazuje nam jasno, iż książka starożytna nie była nie była przeznaczona wyłącznie dla czytających oczu, lecz głównie dla słuchających uszu. […]
![]() |
William-Adolphe Bouguereau
„The Abduction of Psyche” (ok. 1895)
|
Apulejusz jest ojcem baroku
łacińskiego. Ojcem wszystkich baroków literackich. On zrodził eufuizm,
gongoryzm, marinizm. Z niego wyszły wszystkie te śmiałe pióra, które nie drżały
nigdy przed żadnym niezwykłym frazesem”[2].
„Aha! Mówiąc tak wiele o Apulejuszu, byłbym zapomniał o jednym! »Metamorfozy«
są plagiatem”[3].
„Metamorfozy” Apulejusza powstały
bowiem na podstawie greckiego dzieła niejakiego Lukiosa z Patraj, przy czym –
rzecz jasna! – pierwowzorowi daleko do apulejowskiej wersji. Co więcej,
ostatnia część – księga XI – jest już
oryginalnym tworem filozofa z Madaury.
I tak, trwając przez wieki,
przepisywane pieczołowicie rękoma wielu skrybów, dzieło przetrwało do naszych
czasów ku uciesze współczesnych czytelników.
„[…]najpierw
wyleciała z niej owa baśń skrzydlata o Amorze i Psyche, która rozpłynęła się
złotem i purpurą po stropach rafaelowskiej Farnesiny”[4].
Historia Amora i Psyche zainspirowała nie tylko Rafaela,
ale także wielu innych artystów. Została utrwalona więc nie tylko na piśmie - dzięki Apulejuszowi możemy dziś sycić się nią na wszelkie sposoby. I chyba nie ma takiego, który powiedziałby, że ta opowieść nie jest tego warta...
„A Psyche, wstrząśnięta i
obezwładniona takim widokiem, zabijającym lękiem podcięta, na kolana upadła
rozdygotana i żelazo zatopić chciała, ale we własnej piersi; i byłaby to zaiste
uczyniła, gdyby ono ze strachu przed tym uczynkiem z rąk jej lekkomyślnych nie
było wyśliznęło się i wypadło.[…]
Kiedy na to tak patrzyła w
pożądliwej ciekawości nienasyconymi oczyma Psyche, kiedy dotykała i podziwiała
tę zbroję małżonka, zdarzyło się, iż wyjęła jedną strzałę z kołczanu i
koniuszkiem palca spróbować chciała jej ostrza. Ale że to i teraz jeszcze
dygotały jej członki, więc ukłuła się zbyt silnie, tak że po skórze pociekło
kilka kropelek różowej krwi. Tak nieświadoma tego, z własnej woli uwikłała się
Psyche w miłości do boga miłosnego.
Wtedy zaś, coraz gorętszą żądzą
do Kupidyna płonąć, pochyla się nad nim dysząca, z rozchylonymi usty, i okrywa
– bez tchu – pożądliwymi pocałunkami, drżąc zarazem, by snu jego nie ksrócić.
Ale gdy rozdygotana cała z rozkoszy słania się odurzona, latarka owa – czy to z
haniebnej przewrotności, czy z jadowitej zawiści, czy też dlatego, że sama
pożądała dotknięcia tak cudnego ciała i, żeby tak powiedzieć, pocałowania go –
latarka owa prysła od ognia swego kroplą wrzącego oleju na prawy bark boga…”[5].
„A w tej skrzynce piękności żadnej
nie było ani nic innego, ino sen śmiertelny i prawdziwie stygijski, który,
ledwo uniosła nakrywki, opadł na nią i mgłą ciężkiego bezwładu rozlał się po
całym jej ciele, i wziął w posiadanie tak, że na tym miejscu od razu na tę
ścieżkę osunęła się śpiąca. […]
![]() |
Giuseppe Crespi (1665–1747) „Amore
e Psiche” (ok.1709)
|
Tymczasem Kupido odzyskał już
siły[…], a dłużej już rozłąki ze swoją Psyche znieść nie mogąc, wyfrunął z
izdebki, gdzie go więziono, przez wysoko umieszczone okienko. A że to
skrzydełka mu odpoczęły i dzięki długiemu odpoczynkowi o wiele chyżej latał,
więc do Psychy swojej migiem się dostał. Sen z niej troskliwie obrał i znowu go
do dawnego schowka w puszce wtłoczył, po czym leciuchno ją dotknął ostrzem swej
strzały…”[6].
Piękna baśń, cudownie napisana. Uległam jej urokowi
podczas czytania. Dopiero poniewczasie przyszło mi do głowy – pewnikiem dowcipem
Apulejusza zbałamuconej – że oto baśń jest o… złej teściowej. ;)
- - -
[1] Jan Parandowski, "Rzecz o Apulejuszu" w: Apulejusz, "Metamorfozy albo Złoty osioł", przeł. Edwin Jędrkiewicz, Prószyński i S-ka, 1999, s. 17.
[2] Tamże, s. 19-20.
[3] Tamże, s. 22
[4] Tamże, s.19.
[5] Apulejusz, "Metamorfozy albo Złoty osioł", przeł. Edwin Jędrkiewicz, Prószyński i S-ka, 1999, s. 106-107.
[6] Tamże, s.123.
Zła teściowa, jasne! I zaborcza matka, istna włoska mamma. ;-)
OdpowiedzUsuńMnie też ostatni rozdział wymęczył okrutnie, ale cieszę się, że ogólnie podobał Ci się "Złoty osioł". Rozprawiłaś się z nim piorunem. Zastanawiam się, ile książek zdążyłaś machnąć w czasie, gdy ja dumałam nad cieniutkim tomikiem Julii Hartwig. :-)
Faktycznie, dzieło Apulejusza przypadło mi do serca. Trochę mi żal, że nie trafiło do mnie w momencie kiedy "mam fazę" na rozszalałe opisy, bo pewnie i ta końcówka bardziej by mi się podobała.
UsuńNiczego więcej nie rozbierałam z oślej skórki - "Metamofrozy" czytałam po polsku i w jednej wersji, a nie jak Ty, w trzech. Dlatego poszło szybko. ;)
"Najbardziej niebieskie oko" Toni Morrison przeczytałam... hmmm... chyba w antrakcie między tomikami wierszy Julii Hartwig.